20 lipca 2015

Przystanek Sopot w najlepszej formie

Czwartek
(dzień sto siedemdziesiąty)

Ostatnio Pajdzia z Krzysiem dali mi niezły opiernicz za to, że już nie opisuję tu naszych codziennych anegdotek. Otóż faktycznie tak jest. Może nasze codziennie życie z biegiem czasu nie jest dla mnie tak inne i nowe, może nie zwracam aż takiej uwagi na nasze codzienne rozmowy, którą są teraz dla nas normą. Jednak nadal codziennie śmiejemy się do rozpuku, np dziś, gdy z dumą oświadczyłam, że sprzątnęłam kuchnię:


Edka: Pajdziu, jakbyś nie zauważyła to umyłam naczynia.
Pajd: Wow, gratulacje.
E: no naprawdę, pierwszy raz od dwóch tygodni coś pozmywałam.
P: Nawet nie będę tego komentować…


Bo ostatnio jakoś tak wychodzi, że zawsze Pajdzia sprząta kuchnię. Dziś wspominaliśmy wspaniałe pierwsze dwa miesiące, kiedy każdy się starał i codziennie wszędzie było czyściutko.


Krzyś: Pajda, ubrudziłaś się czymś.
P: Oj, to chyba pasta do zębów.
K: Właśnie, a propos, muszę kupić pastę do zębów, bo wasza już się kończy.


<3


Krzysiu dziś zabrał mnie na Sopocki punkt widokowy. Szliśmy ciemnym, strasznym lasem i bałam się, że umrzemy i nikt nas nigdy nie znajdzie. Ostatecznie, gdy dotarliśmy na miejsce po przejściu milionów schodków (jak dobrze, że nie noszę obcasów), okazało się, że widok zapiera dech w piersiach i naprawdę warto to zobaczyć. Oczywiście jak zawsze nasze nocne rozmowy przeszyły na tematy trudne, między innymi jak trudno mieć wszystko co się chce. Dotyczyło to uprawiania sportu i tego, że nikt nigdy nie powie, jakie konsekwencje trzeba ponieść, żeby być “w formie”. Wszędzie przeczytamy o tym, jak cudownie być wysportowanym, jak wszystko staje się łatwiejsze i że w ogóle życie to nagle bułka z masłem.


Ale nikt nie powie ci, że wysiłek fizyczny tak bardzo zmienia twoje ciało, że czasem nie możesz go poznać.
Że twoja nieskazitelna kiedyś skóra jest teraz okropna.
Że twoje stopy od biegania są tak zmasakrowane, że wstyd czasem zdjąć skarpetki na plaży.
Że jesteś w stanie praktycznie pernamentnego bólu. Mięśnie, stawy, całe ciało po prostu boli. Stopy, kolana, kręgosłup, mięśnie, o których nie miało się pojęcia, że istnieją.
Kontuzje, które sprawiają, że tracisz miesiące swojej pracy.
I jak ktoś mówi, że z czasem będzie łatwiej - to wcale nie będzie.

Opłaca się i już, no sami zobaczcie:
Krzyś zmienił telefon

Stawiasz sobie poprzeczkę coraz wyżej, chcesz robić coraz więcej, szybciej, dłużej - i to jest normalne, stajesz się coraz lepszy, widzisz te efekty.


I wiemy doskonale, że chcemy to dalej robić, chcemy pokonywać swoje słabości. Ale warto być przygotowanym na te wszystkie trudności, na to, że częściej będzie ciężko, niż miło i lekko.




Dobra, kończę już ten mój górnolotny wywód ;)
Na szczęście mamy siebie nawzajem, naszych znajomych i cały ten głośny Sopot, który daje nam poczuć, że każdy dzień jest specjalny.


Największą zbrodnią byłoby teraz siedzieć w mieszkaniu. Jednego dnia nie możemy wytrzymać, żeby nie wyjść wieczorem, gdy już Sopockie uliczki są pełne przyjezdnych, wygłodniałych niesamowitej przygody. I chociaż nam daleko do statusu turystów, to też wychodzimy co noc, bojąc się trochę, że gdzieś tam poza murami naszej kamienniczki wydarzy się coś niezwykłego i nas to ominie. A kto by chciał przegapić szansę na jakieś małe szaleństwo. Dlatego mieszkanie w miejscu tak przepełnionym wesołymi ludźmi wykorzystujemy jak tylko się da, bo prawdopodobnie nie wybaczylibyśmy sobie przespania naszego pierwszego lata w Sopocie.

Obiad Krzysia

Letni obiad Edki

Edka u rodziców z Cezarem



Duży ruch na plaży w Sopocie

Dżem bez cukru!


3 kg truskawek, 150g ksylitolu




Dzień sto siedemdziesiąty, szósty miesiąc mieszkania w Sopocie. Wszyscy rodzice chyba pogodzili się już z myślą, że nie wrócimy i nasze pokoje przeszły metamorfozy, a śladu po nas prawie nie ma. Nasz Przystanek Sopot jest już całkiem idealny, jest tak jak powinno być.


Buźka,


Edka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz